Ustawa o książce – za i przeciw

Ustawa o książce. Czyżby? Księgarze trafili do Senatu

Przedstawiciele Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Księgarzy, Izby Księgarstwa Polskiego oraz Zrzeszenia Handlu i Usług, działając także w imieniu SKP, przedstawili 28 maja w Senacie RP projekt Ustawy o książce. Na spotkaniu obecny był także przedstawiciel Polskiej Izby Książki. Projekt wraz z obszernym uzasadnieniem złożono na ręce Krystyny Bochenek, wicemarszałka izby wyższej parlamentu, oraz senatora Zbigniewa Szaleńca. Po konsultacjach parlamentarnych projekt ma być skierowany do senackiej Komisji Kultury i Środków Przekazu. – To przełom na drodze do uporządkowania rynku książki w  Polsce – powiedział Bibliotece Analiz Jerzy Mechliński, przewodniczący OSK.
(pw)

Jestem za
Wreszcie księgarze wzięli sprawy w swoje ręce i przygotowali projekt ważnej dla nich ustawy, która chroni interesy branży. Zrobili to z pominięciem PIK, która w 2005 roku wypowiedziała się przeciwko regulacji rynku. Moim zdaniem członkowie PIK zrobili wówczas poważny błąd, czego cenę płacą dziś w formie bardzo wymiernej, bo finansowej, musząc godzić się na niekorzystne dla nich warunki dyktowane przez największych detalicznych odbiorców – Empik, Matrasa i hipermarkety. Paradoksalnie, brak ustawy o cenach książek bardziej uderzył w wydawców niż w niezależnych księgarzy. Byłoby dobrze, gdyby PIK szybko zajęła stanowisko w tej sprawie, zwłaszcza jeśli ma ambicję być Izbą nie tylko wydawców, lecz reprezentującą całe środowisko książki. Źle by się też działo, gdyby wydawcy nie uczestniczyli przy powstawaniu tak ważnej dla rynku regulacji – lekceważąc inicjatywę księgarzy znów działać będą na swoją niekorzyść.
Dlaczego uważam, że rynek książki w Polsce powinien być regulowany? Bo daje to bardziej wyrównane warunki wszystkim uczestnikom rynku, wbrew pozorom większe możliwości działań promocyjnych (choćby przez przejrzysty system wyprzedaży), a przede wszystkim osłabia pozycję największych detalistów, których przewaga konkurencyjna jest dziś tak ogromna, że dostawca przestaje być równoważnym partnerem, a staje się coraz częściej ofiarą drapieżnych działań quasi monopolistycznych. 
Pytanie, co powinno znaleźć się w ustawie o książce? Moim zdaniem powinna określać, czy cena będzie drukowana na okładce (jestem za), wysokość udzielanego rabatu dla klienta końcowego, przejrzyste zasady przecen i wyprzedaży, czytelny system opłat za ekspozycję w miejscu sprzedaży oraz oznaczania płatnych promocji w sposób oczywisty dla klienta. Ustawa powinna regulować zasady wprowadzania nowych tytułów do obrotu i wycofywania starych, a także system płatności i wielkości zwrotów. Gdyby ustawa ograniczała możliwość dowolnego obniżania cen przez sprzedawcę, wówczas powinien on mieć prawo całkowitego zwrotu niesprzedanych egzemplarzy. Dobrze gdyby ustawa jasno określała przypadki, w których detalista może odmówić wprowadzenia tytułu do obrotu w sytuacji, w której ma z dostawcą umowę o współpracy.
Łukasz Gołębiewski

A ja przeciw
Trudno mi jakoś oswoić się z myślą, że Łukasz – człowiek młody, co więcej – przedsiębiorca – tak otwarcie i właściwie bezkrytycznie opowiada się za wprowadzeniem ustawy o książce, która dalece regulowałaby rynek księgarski w Polsce. Jest to bowiem droga na skróty do uporządkowania rynku, droga niewymagająca od ich uczestników wzięcia się za bary z rynkową rzeczywistością, wreszcie – droga konserwująca niedobre praktyki i największe słabości. Na hipokryzję zakrawa posługiwanie się przez zwolenników ustawy interesem czytelnika, w imię którego prowadzą swoją walkę. Nic bardziej mylnego – interesem zwolenników „uporządkowania” rynku jest ochrona tylko własnego interesu. Bo czytelnik chce kupić m.in. jak najtaniej, którą to możliwość ustawa o cenach znacząco (choć nie całkowicie) mu ogranicza.
Marzy mi się zatem rynek książki, na którym za wzięty do dystrybucji towar najnormalniej w świecie PŁACI SIĘ (w momencie zakupu lub w chwilę po nim, co określają obowiązujące już w naszym kraju przepisy), biorąc odpowiedzialność za podejmowane w ten sposób decyzje biznesowe. Marzy mi się rynek, na którym towar możliwie szybko staje się własnością nabywcy, który sam wie najlepiej jak i za ile sprzedać go odbiorcy finalnemu. Marzy mi się wreszcie rynek, którego uczestnicy rywalizują na wszelkich możliwych poziomach, używając rozmaitych narzędzi – jak ceny, poziom obsługi, obsługa posprzedażna, lokalizacja i wystrój lokalu, elastyczność na potrzeby klientów, działalność promocyjna i popularyzatorska… Ileż to już lat na temat dyskutujemy! Choć wprowadzenie ustawy mechanizmów konkurencyjnych rzecz jasna by nie zabiło, śmiem przypuszczać – wyhamowałoby ich impet. I niechaj nikt nie żongluje argumentami, „że na Zachodzie, że we Francji, że w krajach dawnej piętnastki”… Bo żyjemy w Polsce, w kraju na dorobku, w którym smutna rynkowa rzeczywistość wciąż dobija się nie o ustawę, lecz o danie szansy osobnikom najsilniejszym i najlepiej zorganizowanym… Wiem, pachnie to trochę Darwinem. I to (niestety!) ta ciemna strona rynkowej rywalizacji, każąca ponieść jej koszty społeczne.
A tak już zupełnie na marginesie, tłumaczenie niepowodzeń we współpracy z sieciami detalicznymi brakiem stosownych uregulowań ustawowych zakrawa albo na nieznajomość rynku (o co Łukasza nie śmiem podejrzewać) albo na demagogię. Trudności te wynikają bowiem ze zgody wszystkich graczy rynkowych na wiążące ich relacje handlowe oraz czynników od nich raczej niezależnych, jak w ogóle niewielki popyt na literaturę. Tego ustawa też nie zmieni.
Kuba Frołow